Siema, na czym to ja ostatnio? A tia, wraz z moimi kompanami wybraliśmy się na przejażdżkę podniebnym pociągiem – Sky Train i zwiedzanie miasta. Pierwszy punkt okazał się (IMHO) niewypałem (wizyta w Naukowym Centrum Edukacji), więc szukaliśmy dalej czegoś interesującego. Szukając na mapie intrygujących nazw i wyróżniających się obrazków moją uwagę przykuła czerwona chińsko-podobna budowla. Więc jedziem tam!
Btw. Nawet idąc w miasto na totalnym spontanie, bez żadnego planu ciężko nie natknąć się na „topowe” atrakcje Bangkoku. Ja właśnie byłem jednym z takich zbłąkanych wędrowców, szwendających się po stolicy Królestwa Tajlandii jak smród po gaciach 😉
- Kilka stacji i kilometrów za nami. Po chwili spaceru, pomiędzy kilkoma ruchliwymi ulicami ukazał nam się pomnik, do którego zmierzaliśmy. Ogromne, wysokie…yyy, coś?
OK, widzę oczami wyobraźni, że się domagacie wyjaśnień, więc służę pomocą. Ogólnie te tyczki nazywają się Sao Ching Cha, a inaczej „Wielka Huśtawka”. To dziwadło liczy sobie około 300 lat i jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Bangkoku, starającym się o obecność w gremium obiektów światowego dziedzictwa UNESCO. Obiekt ten wiąże się z ciekawą historią. Wg legendy jedno z bramińskich (rodzaj religii) bóstw raz do roku na kilka dni schodzi z nieba by odbyć wizytę na ziemi. W ciągu tego czasu trzeba dbać o jego samopoczucie i czterech ochotników zwykło zabawiać je czyniąc nie lada wyczyny na tych tej konstrukcji . Bez żadnej asekuracji wspinali się oni ku górze próbując strącić worek z pieniędzmi przymocowany do bambusowego kija. Imprezę z czasem zakończono z tytułu dosyć dużej ilości wypadków śmiertelnych. Bożek został smutny. No cóż. Psy szczekają, karawana jedzie dalej jak to mówią.
- Nic specjalnego, ale zdjęcie zrobić wypada ;P Jak wam się nie spieszy to polecam jeszcze zobaczyć w pobliżu świątynię Wat Suthat. Ja tam nie wpadłem, aczkolwiek internety ją zachwalają także coś musi w tym być. Anyway, huśtawka znajduję się tuż przed nią.
- Niestety mnie i moich towarzyszy czas deko naglił, więc ruszyliśmy dalej. Pomimo, że budowla, którą odwiedziliśmy do chińskich nie należała coś za nami jednak chodziło związanego z tym państwem. W związku z tym kierunek na chińską dzielnicę, czyli China Town! Wejścia do niej strzeże niniejsza brama.
Zobaczycie tam sto tysięcy marketów, gdzie kupicie dosłownie wszystko, a także posmakujecie cudownej chińskiej kuchni, tonąc w ostro-słodkich zapachach. W tej części miasta czeka na was również największa buddyjska chińska świątynia Wat Mangkon Kamalawat (obejrzałem, ale nie miałem czasu wejść ;P ), oraz tym razem jej tajska siostra Wat Traimit, inaczej zwana Świątynią Złotego Buddy.
2. Dane mi było zobaczyć w jej wnętrzu największy na świecie jego posąg, pokryty 24 karatowym złotem. Aby nieco zobrazować wam jego ogrom przytoczę kilka statystyk: szerokość 12 stóp, wysokość 15 stóp, waga 5, 5 tony, wartość około 28,5 miliona funtów. Wystarczająco przyciągnąłem waszą uwagę? 😉
Prócz złotego posążku, można wykupywać bilety na różne poziomy świątyni. Każdy jest piękny i oryginalny na swój sposób. Im wyżej, tym lepszy widok na panoramę Bangkoku.

Sprzedam wam ciekawostkę. Spragnieni mocnych wrażeń mogą za drobną opłatą zakupić od okolicznych sprzedawców ptaszka w klatce, którego w geście dobrej woli powinno się wypuścić 🙂

Jeśli wystarczająco was zachęciłem do wstąpienia w skromne progi tego miejsca, to bilety kosztują 140 bahtów i otwarte jest od 8 do 17
3. Idziemy, albo jedziemy tuk-tukiem, szczerze to już nie pamiętam do kolejnego świętego miejsca. Jest to tzw. „Temple of Emerald Buddha” – Wat Phra Kaew. Lojalnie powiem, że tu dałem ciała ;P Podniecałem się robiąc zdjęcia jakimś posążkom, a olałem najważniejsze. Nie zobaczyłem szmaragdowego Buddy…wiem, wiem, loser. Tak to jest jak się lata wszędzie bez przewodnika i czas nagli. Wy jednak macie mojego bloga i będziecie mądrzejsi, o! 😉 Faktycznie Budda nie jest ze szmaragdu, tylko przypomina go kolorem i ma z pół metra, nic specjalnego! Nie no żartuję, odwiedźcie to miejsce koniecznie. Jest to najświętsza buddysjka tajska świątynia i tym samym jedno z must see.
Dla chętnych bilety za 500 bathów, a wejście od 8.30 do 15.30
Na mapce, którą miałem pełno ochów i achów opływało świątynię Wat Arun (Temple of Dawn). Tak zgadliście, kolejny znak rozpoznawczy Bangkoku. Znajdowała się kawałek od nas, w dodatku za drugim brzegiem rzeki Phraya (główna rzeka przepływająca przez to miasto), a czas naglił…No nic, więc bierzemy wodną taksówkę. Nie pamiętam dokładnie ile za to zapłaciliśmy, ale naprawdę śmiesznie mało. Świetna opcja, żeby szybko przemieszczać się wzdłuż rzeki po mieście i do tego zobaczyć je od innej strony niż zwykle. Przed zakupem biletu polecam zorientować się, w którą stronę płyniecie, żeby przypadkiem nie wylądować w zupełnie innym miejscu niż zamierzacie 😉 W każdym razie bilet na łódkę, kupuje się w kasie przy platformie gdzie cumuje nasza limuzyna. Pośród pracowników udzielających porad dotyczących korzystania z taksówki zawsze znajduję się ktoś kto biegle włada językiem angielskim, także nie ma opcji, żeby pozostać w nieświadomości.
W kolejnym wpisie będę nadawał już z kolejnego brzegu rzeki. Chciałem relację z tego dnia pełnego zwiedzania zawrzeć w jednym poście, ale z tego co widzę po ilości zdjęć i tekstu było by to zbyt obszerne. Do zobaczenia zatem w kolejnej notatce. Mały spoiler co będzie kolejnym przystankiem macie na ostatnim zdjęciu 🙂
CDN
Pozdrawiam,
Bartek Kwiek,
21.11.16, Londyn
Nie moge sie tego naczytac, pisz wiecej!! ❤️